
Mam wielką słabość do niejednoznacznych, multikolorowych, nasyconych drobinkami cieni. Takich, które tworzą na powiece swego rodzaju magię. Takich, które nie potrzebują towarzystwa innych, same w sobie są piękne i ujmujące. Kilka z nich miało już szansę Was zaczarować, dziś spróbuję uwieść Was kolejnym.
Ether to przydymiony fiolet wypełniony po brzegi różowymi i niebieskimi drobinkami. Bardziej przypomina sprasowany pigment jak tradycyjny cień. Dobrze ubity, delikatny, w dotyku sprawia wrażenie wilgotnego. Wydaje się być mocno glitterowy, ale drobinki są malusieńkie i idealnie zatopione w bazie. Pigmentację ma dobrą, ale by uzyskać prawdziwą moc koloru, najlepiej nakładać go warstwowo. Płaskim zbitym pędzlem, dociskając do powieki. Możecie spróbować również palcem. Koncentracja koloru jest wtedy jeszcze większa.
Ma niestety jedną wadę. Choć szybko i łatwo się blenduje, to koszmarnie się przy tym osypuje. Policzki migoczące iskierkami gwarantowane. Ratunkiem jest aplikacja na mokro, wtedy zdecydowanie lepiej przylega do powieki i osypywanie jest zminimalizowane właściwie do minimum. Kolor jest jednocześnie jeszcze bardziej intensywny, a drobinki jeszcze piękniej migoczą. Nie ma więc tego złego…
Na moim oku możecie dodatkowo podejrzeć kredkę Vice w odcieniu pięknej śliwki z multikolorowym shimmerem (na dolnej powiece, zmiksowana delikatnie z cieniem), a na rzęsach świetnie zapowiadający się tusz Perversion.
24/7 Glide-On Eye Pencil VICE
PERVERSION Mascara
Do ideału mu troszkę brakuje, ale czy nie wygląda bosko?! Skrzy się jak wariat! Ja mu wybaczam!