
Kocham standardowe cienie MAC, ale ich propozycja mineralna nigdy nie należała do grona moich ulubionych. Lubię produkty szybkie i łatwe w obsłudze, dające widoczny efekt na oku, a z minerałkami zwykle było dużo zabawy, a to co powstawało na powiece nie do końca spełniało moje oczekiwania. Cień Force of Nature z kolekcji Lightness of Being nie wywołał więc we mnie większej ekscytacji. Kolory niby ładne, no ale minerałek, marudziłam sobie pod nosem..
Nad sweterkową fakturą cienia przeszłam szybko do porządku dziennego, choć wiele osób się nią zachwyca. Cienie kolorystycznie piękne, bez dwóch zdań! Jedna połowa Force of Nature (100 zł), to średni, nieco perłowy brąz, druga natomiast, to brąz ciemniejszy, dużo bardziej w stylu ‘taupe’, ze sporą domieszką szarości i bardziej frostowym wykończeniem. Oba podbite srebrem, mienią się i migoczą na powiece jak oszalałe.
Pigmentacja obu połówek doskonała! Intensywne, pełne krycie dają już po jednej warstwie. Mogą się nieco osypywać (szczególnie odcień ciemniejszy), dlatego otrzepanie pędzelka przed przyłożeniem do powieki wręcz wskazane. Sprawę ułatwi też wcześniejsze jego delikatne zwilżenie, wybór należy do Was. Ja kładę je zwykle na sucho, zachowując odrobinę uwagi, a one same malują! Jeden pędzel (MAC 217), 3 minuty i makijaż gotowy!
Możemy stosować je w duecie, bo świetnie się uzupełniają, ale równie dobrze wyglądają solo! Obowiązkowo z czarną krechą i mocniej wytuszowanymi rzęsami.