
Masło skradło moje serce już podczas pierwszego użycia. Ba, już po otwarciu pojemniczka, za sprawą pięknego zapachu świeżych kwiatów. Delikatny, bardzo kobiecy i sexowny! Ujął mnie natychmiast i całkowicie. Mogłabym tylko leżeć i pachnieć. Nic innego już się nie liczyło. Zapach w produktach do ciała, to u mnie sprawa pierwszorzędna, a seria Bloom Essence zdecydowanie trafia w moje gusta. Żel pod prysznic pachnie tak samo, ale nie pozwala mi się cieszyć i rozkoszować tym aromatem tak długo jakbym chciała. Masło już tak! Pozostaje na skórze przez wiele godzin, czuję jak mnie otula i od siebie uzależnia, jak przesiąka piżamę, a ja nie mogę przestać się wąchać.
Konsystencja gęsta i bardzo aksamitna. Delikatna, lekka, nieco musowa. Zanurzenie palców w opakowaniui i następujące po nim aplikowanie masła na skórę to czysta przyjemność dla wszystkich zmysłów. Bardzo dobrze się rozprowadza i szybko wchłania. Nie pozostawia po sobie tłustej, lepkiej warstwy. Raczej delikatną, nawilżającą poświatę. W żaden sposób nie jest ona uciążliwa, bez obaw natychmiast po aplikacji możemy się ubrać. Skóra błyskawicznie staje się jedwabiście miękka w dotyku. Jest cudownie wygładzona i odżywiona. Masło doskonale i na długo ją nawilża. No i ten obłędny zapach! Nic więcej od niego nie chcę! Spełnia moje potrzeby i oczekiwania w 100%!
Jestem absolutnie zakochana w Bloom Essence! Jedyne czego mi teraz brakuje, to peeling cukrowy z tej serii dla całkowitego dopełnienia szczęścia.