
Przytuliłam go na lotnisku w Londynie, a słuchy mnie doszły, że ta kolekcja w Polsce ma się wcale nie pojawić. Szkoda wielka, bo znajdziemy w niej piękne lakiery i cudownie kremowe aksamitne róże. Shame on you Dior! 😉
Z dostępnych w kolekcji 4 lakierów wybrałam Creoles, bo to gorący, nieco fuksjowy róż, który aż krzyczy ‚patrz na mnie’. Kocham takich awanturników! O ile na ustach stawiam na neutralne i delikatne barwy, to na paznokciach im mocniej tym lepiej 🙂
Creoles ma wymarzoną konsystencję, idealną, by szybko i równo pokryć płytkę paznokcia. Szeroki, dobrze wyprofilowany pędzelek sprawia, że nakładanie go to prawdziwa przyjemność. Kryje całkiem nieźle już przy pierwszej warstwie, ale ja dla lepszej trwałości i głębi koloru zawsze daję dwie. Schnie ekspresowo! W efekcie jest gładziutką kremówką, bez żadnych drobinek, za to z pięknym lustrzanym połyskiem. Trwałość? Jest prawie nie do zdarcia. Zmyłam go po 6 dniach, bo zaczął mnie drażnić odrost. Odprysków nie zanotowałam, tylko delikatnie starte końcówki!
Brzmi jak ideał? Taki właśnie jest! Uwielbiam za wszystko i choćbym nie wiem jak chciała, nie mam się do czego przyczepić. Absolutnie wszystko mi w nim pasuje! 🙂