
Jejku, jejku, jak ja się za tego posta zabrać nie mogłam. To znaczy nie tyle za posta, co za zdjęcia. Biorąc jednak pod uwagę, że jutro w nocy jadę na lotnisko i lecę do PL, wiedziałam że albo teraz albo wcale 😉 Odnalazłam w sobie resztki chęci i energii i jakoś się udało. Ilość mało imponująca, jak na 2 miesiące, ale inaczej wyjść nie chciało.
- Sephora Waterproof Eye Makeup Remover – lubimy się. Recenzja KLIK.
- Lancome Bi-Facil – ulubiony od lat. recenzja KLIK.
- Bioderma micel – ulubiony od dawna, świetnie oczyszcza, domywa resztki makijażu i odświeża.
- MAC Fix+ – moja chyba już trzecia butla. Świetny fixer, super odświeża skórę, lubię się nim psiknąć po nałożeniu podkładu i pudru dla dodatkowego nawilżenia czy zlikwidowania suchych skórek, jeśli się pojawią. Niezastąpiony w aplikacji pigmentów na mokro.
- Chanel Eclat Originel Serum – świetna baza pod makijaż. Recenzja KLIK.
- Pat & Rub ekoAmpułka 3 – to chyba moje pierwsze rozczarowanie tej firmy. Nie polubiłam się ani z konsystencją, ani z zapachem, ani z formą aplikacji (praktycznie niewykonalne było napełnienie pipety płynem w większej ilości jak 1/4, konieczne więc było dobieranie go w trakcie nakładania na twarz). Poza tym dobroczynnego działania i większych zmian na swej skórze nie zuważyłam.
- Guerlain Precious Light – będę za nim tęsknić. Recenzja KLIK.
- Benefit They’re Real! – niestety z tą maskarą się żegnam, bo używać jej i tak nie będę. Źle mi się nią maluje, maczugą już kilka razy bym sobie oko wydłubała. Poza tym moje rzęsy się z nią nie polubiły. Brzydko je skleja i obciąża. Do tego okropnie się osypuje i kseruje na górnych powiekach (!), co naprawdę właściwie nigdy mi się zdarza. I zmywa się baaaardzo opornie.
- L’Occitane krem do rąk migdałowy – rzadsza konsystencja w porównaniu z kremem z masłem shea, ale fajnie nawilżał, przyjemnie pachniał i rozmiar idealny do torebki i na moje podróże.
- L’Occitane krem do rąk z masłem shea – kolejne już moje opakowanie. Lubimy się. Może nie jest mistrzem w nawilżaniu, ale to co robi moje łapki zadowala.
- Bath & Body Works Cashmere Glow żel – uwielbiam przede wszystkim za obłędny zapach. Recenzja KLIK.
- Phenome Regenerating masło – świetne masło, o cudnie gęstej konsystencji i fenomenalnym zapachu. Do tego świetnie nawilża i ujędrnia.
- Bath & Body Works Midnight Pomegranate i Twilight Woods – mydła w piance, których zostałam fanką od pierwszego użycia. Przyjemność użytkowania, brak wysuszania dłoni pomimo częstego ich mycia, wydajność i cudowne zapachy sprawiają, że to mydło numer 1 w moim domu.
- Chanel Coco Mademoiselle – długo do niej dojrzewałam, a gdy do tego w końcu doszło, przepadłam. Magiczny i sexowny. Kocham! Nowy flakonik już w użyciu.
- Chanel Coco Noir – tak bardzo chciałam byśmy się polubili, ale chyba jednak nic z tego nie będzie.
- Johnson & Johnson szampon – szampon którym myję moje pędzle. Świetnie sobie radzi z każdym brudem i nie robi im krzywdy.
- Seboradin szampon i balsam Czarna Rzodkiew – miały zapobiec wypadaniu i przetłuszczaniu się włosów. Nie zrobiły w tym zakresie absolutnie nic.
- Wella Enrich maska termiczna – fajna maska nawilżająca, ułatwiająca rozczesywanie i wygładzająca włosy. Lubię ja, bo wystarczy trzymać ją na włosach jedynie 30 sek., więc zawsze mam ją pod ręką gdy nie mam czasu na dłuższe zabiegi.
- John Frieda Luxurious Volume – w zamyśle odżywka dodająca objętości, w efekcie nie robiąca nic.
- Miniaturki
A Wam jak idzie zużywanie? Ja mam nadzieję, że w czerwcu i lipcu pójdzie mi lepiej! 🙂